29 października 2016

Rozpoczęcie tygodnia Stucky (29.10-06.11) + notka tematyczna

N: Tydzień zamiast trwać od poniedziałku do niedzieli, trwa od soboty do piątku, ponieważ w następny weekend odpowiedzi pojawiać się będą dopiero wieczorem (przy dobrych wiatrach). Notka jest też pewnym wstępem do miniaturki opartej na wzywaniach "dzieci" i "Steve i Bucky poznają przyszłego zięcia". Notka miała pojawić się jednak najpierw w poniedziałek, dlatego daty się nie zgadzają.

***
Steve serdecznie nie cierpiał długich, dalekich misji, na które czasem wysyłało go SHIELD. Oznaczało to kilka dni z dala od domu, a je Steve znosił wyjątkowo źle. I nie tylko on. Rozłąka nie była dobra dla rodziny, a już zwłaszcza nie dla tak… oryginalnej jak ich. Dlatego wracając do domu zawsze czuł się tak, jakby ktoś zrzucił mu z pleców ogromny ciężar, jakby wreszcie mógł głęboko odetchnąć i rozprostować kości. Wreszcie zrzucić ciężką maskę Kapitana Ameryki, pozostawiając jedynie Steve’a Rogersa.

Potarł zarośnięty policzek, odrywając spojrzenie od mijanych za oknem znajomych zabudowań, i spojrzał na Sama:

— Wejdziesz? Ogarniesz się trochę. — Zlustrował wzrokiem jego wczorajszy wygląd i poobijaną twarz, na co Sam zaśmiał się tylko, kręcąc głową.

— Człowieku, jest trzecia rano i jedyną rzeczą, o której teraz marzę, jest rzucenie się do własnego łóżka.

Steve kiwnął głową, odpinając pas, gdy tylko wjechali na znajomy podjazd.
Uśmiechnął się, widząc ganek ustrojony dyniami, zniczami i sztucznymi pajęczynami porozwieszanymi między podtrzymującymi dach belkami. Na postawionym pod oknem bujanym fotelu siedział podniszczony strach na wróble z dynią zamiast głowy, a do drzwi wejściowych przybity został kościotrup. Żarówki w zewnętrznych lampach zostały wymienione na czarne i czerwone, ale mimo tego dawały wystarczająco dużo światła, by wszystko było doskonale widoczne.
Rozejrzał się jeszcze wokół, dostrzegając, że większość okolicznych domów także została już przystrojona. Najwyższy czas, w końcu już dziś Halloween.

— I właśnie za to lubię przedmieścia — skwitował Sam. — W mieście nie czuć tego klimatu.

— Więc się przeprowadź, droga wolna. Misty byłaby wniebowzięta — dodał, dając mu kuksańca. — Na przedmieściach jest wiele brudów do wyciągnięcia.

— Nie mów o niej twojej gorszej połówce, jasne? Nie da mi żyć. — Wskazał na Steve’a palcem. — Uszami wyobraźni już słyszę to jego „Uwielbiasz mnie tak bardzo, że aż znalazłeś sobie moje lustrzane odbicie” czy coś. Ugh, nie. Wolę odczekać.

Steve zaśmiał się pod nosem, wiedząc, że Sam ma racje. Mercedes była wyjątkowo charakterną kobietą, która – tak jak Bucky – nie lubiła przyznawać się do tego, że nie ma racji.
No i cóż, miała metalową protezę zamiast prawego ramienia. Co było raczej dość istotne w tym porównaniu.

— Niczego nie obiecuję. Wiesz, że jak mnie przyciśnie, wyśpiewam mu wszystko.

Sięgnął za siebie, chwytając swoją tarczę w dłonie.

— Wpadnij jutro — dodał jeszcze, zanim wyszedł z auta.

— Raczej dziś — poprawił go, na co Steve skinął głową, przyznając mu rację, i zamknął przednie drzwi, by otworzyć tyle i ściągnąć swoja torbę. — I masz to jak w banku, Kapitanie. Nie odpuszczę darmowym słodyczom. — Uśmiechnął się.

Steve pokręcił głową i zatrzasnął drzwi. Zasalutował jeszcze Samowi, który zamrugał światłami na pożegnanie i wycofał się z podjazdu, by odjechać w stronę miasta. Steve jeszcze przez chwilę odprowadzał wzrokiem samochód przyjaciela, a potem przerzucił pasek torby przez ramię i ruszył w stronę domu.
Z zewnątrz ich kąt wyglądał jak większość typowych, amerykańskich domów – ceglana podmurówka, biała elewacja, ciemna dachówka, czerwone drzwi, dobudowany garaż na dwa auta. Równo skoszony trawnik przed domem i ogrodzony drewnianym płotem ogród z tyłu. Chcieli by właśnie tak wyglądał. Zwyczajnie, nie rzucająco się w oczy. Nikt nie musiał wiedzieć o wzmocnionych ścianach, kuloodpornych oknach, drzwiach nie do wyważenia i azylu na piętrze.

Od strony podjazdu na ganek prowadził podjazd dla wózków, z którego Steve z westchnieniem podniósł niebieską deskorolkę Iana. Nieważne ile razy go upominali, i tak zawsze ją tam zostawiał.
Odłożył tarczę, opierając ją o ścianę przy drzwiach, i wyciągnął klucze z wewnętrznej kieszeni kurtki, w duchu modląc się o to, by Brooklyn i America nie usłyszeli brzdęku kluczy. Ich ujadanie obudziłoby mieszających po sąsiedzku Johnsonów, a on znów musiałby z samego rana wysłuchiwać ich reprymend o tym, że mogą sobie być superbohaterami, ale nie zwalnia ich to ze stosowania się do zasad prawidłowego życia w sąsiedztwie i do ciszy nocnej.
Przekręcił powoli klucz, starając się zrobić to jak najciszej, i wyłączył alarm, nim ten zdąży zaalarmować Bucky’ego, że ktoś wszedł do środka. Chwycił swoją tarczę i wszedł do środka, nie przejmując się zapalaniem światła. Widział doskonale w ciemności, wiec bez problemu uda mu się ominąć rozrzucone na panelach zabawki. Zamknął za sobą drzwi, ponownie uruchamiając alarm, i oparł deskorolkę o stojącą w przedpokoju komodę, jednocześnie odkładając swoje klucze do stojącego na niej koszyka.

Przystanął na środku przedpokoju, stawiając już jedną stopę na pierwszym stopniu schodów, i rozejrzał się wokół, głęboko wciągając powietrze. Wiedział, że wygląda teraz jakby pozował do magazynu modowego, co Bucky lubił mu wypominać, ale się tym nie przejął.
Ważne, że wreszcie był w domu. Te cztery dni były chyba jednymi z najdłuższych w jego życiu i nie wybaczyłby sobie, gdyby nie dotarł na czas i zawiódł Iana, którego obiecał zawieźć na jego pierwszą dorosłą imprezę halloweenową. Musiał też w końcu zobaczyć jego strój, o którym niczego nie chciał mu powiedzieć podczas jednej z ich telefonicznych rozmów.
Wszedł na górę, od razu kierując się do sypialni na końcu korytarza, ze zdziwieniem zauważając, że drzwi były uchylone. Bucky nigdy nie zostawiał uchylonych drzwi.

Wszedł do środka, podrzucając tarczę tak, by chwycić jej uchwyt, i stopą szerzej otwierając drzwi sypialni. Jednak nie zastał tam potencjalnego napastnika, który mógłby jakoś wtargnąć do środka, a jedynie wielką kulę futra na samym środku łóżka.

— Dlaczego mnie to nie dziwi? — spytał sam siebie, kręcąc głową z rozbawieniem.

America była ogromną mieszanką nowofundlanda i bernardyna, która charakterem przypominała łagodną owieczkę, przez co Brooklyn – krótkowłosy jamnik śpiący pod jej łapą, wszedł jej na głowę. Jednak prawdziwą królową tego domu i tak była Liberty, która patrzyła na Steve’a wzywającym wzrokiem, rozciągając się i drapiąc jego poduszkę.
Teraz nie miał jednak siły i ochoty z nią walczyć, więc odłożył jedynie torbę na stojący przy regale z książkami fotel i oparł o niego tarczę, uciszając przy gestem rąk. Nie chciał, by zerwał się i zaczęły na głos okazywać radość z jego powrotu, więc podszedł bliżej, klękając przy łóżku i zaczął drapać Americę za prawym uchem, a Brooklyna po długim, wyciągniętym brzuchu. Liberty ostentacyjnie zignorował.

— Shh, cicho, cicho. Już jestem — powiedział cicho, słysząc skomlenie Americii. — Gdzie jest Bucky, hm? — spytał, choć wiedział, że i tak nie uzyska odpowiedzi.

Wiedział jednak, gdzie powinien go szukać, więc poklepał psy po głowach i wyszedł z sypialni. Przystanął na moment przy pomalowanych na niebiesko drzwiach i uchylił je, zerkając do pokoju Iana.
Czasem ciężko było mu uwierzyć, że od momentu, w którym udało im się go adoptować, minęło już pięć lat. Niemal pięć i pół od dnia, w którym znalazł go w jednym z laboratoriów Hydry, i w którym rozpoczęła się ich szarpanina z SHIELD i systemem. I nie dało się ukryć, że udało im się to tak naprawdę tylko dzięki Fury’emu i jego wstawiennictwu. Przez ten czas wydarzyło się wiele, a on nie potrafił już wyobrazić sobie życia bez Iana. Bez niego, ani bez małej Grace. W pokoju której Steve był pewien, że znajdzie Bucky’ego. Zawsze to właśnie tam najpierw go szukał, gdy w środku nocy znikał z ich łóżka. Zwłaszcza w dni, w które Grace bardziej szalała z Ianem czy rówieśnikami, przez co nabawiała się niemałych siniaków od swoich protez. Steve cierpiał, kiedy ona cierpiała, wcierał maść, całował, żeby nie bolało, jednak wiedział, że Bucky, który wciąż cierpiał na chroniczne bóle kręgosłupa przez swoje metalowe ramię, potrafił zrozumieć to w nieco inny sposób.

Zamknął za sobą cicho drzwi, upewniając się, że nocna lampka w kształcie SpongeBoba jest zapalona, i skierował się do tych naprzeciwko, obklejonych dużymi naklejkami-słonecznikami, znacznie szerszych i znajdujących się tuż obok windy dla wózka.
Otworzył cicho drzwi, z tryumfem zauważając, że miał racje. Bucky spał, oparty o ścianę, siedząc w nogach łóżka Grace, trzymając kolorową książkę w dłoniach. Jednak już po krótkiej chwili, podświadomie czując, że ktoś go obserwuje, zatrzepotał rzęsami, budząc się, i otworzył oczy, patrząc wprost na Steve’a. Na początku nieco nieświadomie, nie dostrzegając tego, że Steve naprawdę tam stoi, jednak gdy tylko to do niego dotarło, drgnął i momentalnie się rozbudził. Przyłożył jednak jedynie palec od ust i delikatnie odłożył książkę na kolorowy, drewniany kufer na zabawki, który stał obok łóżka, i zacisnął zęby, powoli wstając z miękkiego materaca. Zbyt miękkiego, jak dla niego, ale nie on go wybierał. Tak, jak zdecydowanie nie on wybierał tęczowe zasłonki i dywan w kształcie serca, które idealnie komponowały się z wręcz przesłodzoną grafiką, którą Steve namalował na jednej ze ścian. Bucky aż dziwił się, że tworząc ten obraz, Steve nie dostał cukrzycy.

Bucky chwycił przód szarej koszulki Steve’a i wypchnął go z pokoju, cicho zamykając za sobą drzwi. Dopiero potem odetchnął i rozciągnął się, opuszczając wyciągnięte ramiona na barki Steve’a. Uśmiechnął się też szeroko, mówiąc:

— Wyglądasz jak gówno, Steven. Poważnie.

Steve zaśmiał, przyznając mu rację.

— To najromantyczniejsza rzecz, jaką dziś usłyszałem, Buck. Za to ty prezentujesz się cudownie w moich spodniach od piżamy — odpowiedział, na co otrzymał przewrócenie oczami, a potem głębokiego, mokrego całusa. I wiedział, że Bucky zrobił to specjalnie, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że Steve zdecydowanie nie jest fanem ślinienia się nawzajem. Cóż, przynajmniej nie w taki sposób. Spojrzał więc na niego z wyrzutem i ostentacyjnie otarł usta. — Wiesz co, Bucky? Nie było mnie przez kilka dni, a ty znowu chcesz mnie wypłoszyć?

Bucky zaśmiał się krótko, odgarniając włosy z twarzy, i przysunął się bliżej, niemal mrucząc w policzek Steve’a:

—Ciebie? Nigdy. — Przejechał nosem po jego szczęce. — Chyba, że znów zgolisz brodę do zera. Wtedy będę bardzo rozczarowany… — przeciągnął, zanim pocałował Steve’a w usta.

Całowali się z przymkniętymi oczami, niemal na pamięć, doskonale wiedząc, jak to robić. Bucky pomrukiwał cicho, a Steve niemal spijał dźwięki z jego ust, ssąc jego język i dolną wargę, od czasu do czasu pozwalając sobie na użycie zębów.
Ostatnio widywali się zdecydowanie zbyt rzadko. Kiedy jeden wyjeżdżał, ściągany przez obowiązki z SHIELD, drugi zostawał w domu, próbując ogarnąć opiekę na dziećmi i ich domowym zoo, co niejednokrotnie okazywało się trudniejsze od ratowania świata czy tajnej misji pośrodku niczego. Zwłaszcza, że czasem wręcz tygodniami mijali się w drzwiach. To nie sprzyjało życiu rodzinnemu, więc Bucky kazał się Fury’emu pieprzyć, a Steve za niego przepraszał i próbował dojść do jakiegoś kompromisu.

— Mogę zatrzymać ją na jakiś czas — mruknął, wdychając zapach włosów Bucky’ego. Zawsze miały ten unikalny zapach, w którym można było wyczuć miętę i dym papierosowy.

Bucky trzepnął go w ramię.

— Ta, jasne, chwal się wzrostem, cholerny dupku.

Steve zaśmiał się, przyciągając go bliżej.

— Może pójdziemy do sypialni, wyrzucimy zoo z naszego łóżka i…

I najpierw weźmiesz prysznic, bo śmierdzisz. — Uśmiechnął się promiennie. — A potem zastanowimy się co dalej. Mamy… jakieś cztery godziny, zanim twój syn postanowi nas obudzić.

Steve uniósł brwi.

— Oho, teraz to mój syn? Co znowu zrobił?

— Wdał się w przepychankę z trzecioklasistą który zabrał zabawkę jego koledze. Znałem już kiedyś jednego takiego, który nie potrafił powstrzymać się od walki z większymi od siebie. — Zmierzył go znaczącym wzrokiem, uśmiechając się lekko.

— Ale bronił przyjaciela, więc się go nie wyrzekniesz.

Bucky’emu nie przeszłoby to przez myśl. Steve’owi także. To były ich dzieciaki i należało współczuć każdemu, kto postanowi skrzywdzić je w jakikolwiek sposób.

***

3 komentarze:

  1. Awww tak sielankowo! Brakuje mi jeszcze złotej rybki i Twojego Puszka xD Naprawdę z nich niezła zbieranina <3
    Skąd Ci się wziął jamnik? Labrador prędzej by do nich pasował xD No i Bucky może narzekać na pokój Grace, ale i tak pewnie jest jego ulubionym xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakim cudem oni ogarniają domowe zoo i dwójkę dzieciaków? Szacuneczek. Cudna sielanka <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Awwwwwwww to jedyne co mogę napisać po przeczytaniu tego.
    Ażchciałabym żeby mnie adoptowali, chociaż to ma pewnie więcej minusów niż plusów.

    OdpowiedzUsuń