N, mądrze. Podąża chociaż tą ścieżką czy tylko cytuje? Cholernie mnie ciekawi rozwój tej postaci. Duchowy i społeczny przede wszystkim. Nie mam tylko durnej motywacji, żeby poznać sprawę od początku do końca.
Wolałam na to nie patrzeć... Matuchno, serio? Nikt Stana nie pozna. Nikt, a skąd.
Cóż, wygłosił tę kwestię pomiędzy narzekaniem na to, że statek jest klaustrofobiczny a "czas nie zatrzymuje się dla nikogo, a zwłaszcza dla niego" i narzekaniem na to, że biedaczyna sam musiał sobie gotować przez całe trzy tygodnie oraz na to "dlaczego nie ma żadnej tajskiej knajpki na ciemnej stronie księżyca", więc tak naprawdę do teraz nie wiem czego ten cytat miał się tyczyć. Więc raczej ciężko stwierdzić, czy się do tego stosuje.
Od czasów CA:WS Bucky naprawdę się zmienił. Jego największym problemem było to, że nigdzie nie mógł znaleźć dla siebie miejsce i nie ważne gdzie poszedł, zawsze postrzegany był jako morderca. Gdy wyszło na jaw to, kim jest nowy Kapitan, ludzie nie widzieli Bucky'ego Barnesa- bohatera wojennego, pomocnika Kapitana i członka Invaders, a Winter Soldiera- morderce i potwora, który skalał kostium i tarczę Rogersa, i który zasługiwał tylko na więzienie. I ta opinia ciągnęła się za nim wszędzie, sprawiając, że nigdzie nie pasował- ani do Avengers, ani do SHIELD, ani do zwykłego życia. Nawet po zajęciu miejsca Fury'ego w kosmicznej bazie, na każdej planecie postrzegany był jako "Winter Soldier. Człowiek wielu imion. Ten, który przybył przelać krew".
W końcu coś jednak się zmieniło i Bucky miał swój symboliczny moment odcięcia się od przeszłości- zerwanie kajdan i kwestie "Już nigdy nie skrępują mnie żadne łańcuchy. Przechodziłem przez to zbyt wiele razy.". I wtedy coś zaczęło się zmieniać- zaufał Daisy Johnson, sam zaczął nazywać siebie w żartach "międzygalaktycznym zabójcą nie-do-wynajęcia" i spotkał Ventolin oraz siebie za kilkadziesiąt lat. To ostatnie miało na niego zdecydowanie największy wpływ, bo pokazało mu, że kiedyś zostanie bohaterem i będzie miał rodzinę. Dlatego w ostatnim komiksie, w którym się pojawił, przełamał wstyd i wydukał to swoje "Um, choć ledwo cię znam, Ventolin, to... myślę, że cię kocham." I to był chyba pierwszy raz, gdy takie słowa przeszły mu przez gardło. I w końcu znalazł miejsce, w którym przestał być potworem, a zaczął być "chłopcem ze snu" i "słodkim Jamesem".
Cóż, chyba pan Stan też nie poznałby się na pierwszy rzut oka :P Ta wyphotoshopowana karykatura jest straszna.
Sam, o bitwie z panem mrówką się jeszcze nie dowiedział?
Myślisz, że są jakieś szanse, by te wpływy Hydry choć trochę zmniejszyć?
Nie i lepiej, żeby tak pozostało. Wolę o tym zapomnieć.
Może wyjdę teraz na zbyt wielkiego optymistę, ale wierzę, że są. Może byłoby to czasochłonne i pociągnęłoby za sobą kilka ofiar, ale prędzej lub później udałoby się pozbyć tej zarazy.
James, nie chodzi mi o świadomość, ale o smak. Mówiłeś, że tę chemię czujesz na języku, więc te wszystkie substancje smoliste jeszcze bardziej powinny doskwierać. Wydaje mi się, że to jeszcze coś gorszego niż to, co jest w podstawowych produktach żywieniowych.
Wyobrażam sobie. Na przykład słyszeć więcej niż się chce. Nie wiem co gorsze: słyszeć więcej czy nie słyszeć w ogóle.
Oj tam, oj tam. Czasem można zgrzeszyć.
Palę z przyzwyczajenia i potrzeby zajęcia czymś rąk, nie dla przyjemności. Kiedyś paliłem, więc stwierdziłem, że teraz też mogę to robić, bo... sam nie wiem dlaczego. Jednak nadal nie wiem, co mnie w tym kiedyś pociągało i zastanawiam się nad rzuceniem tego.
Wydaje mi się, że bycie głuchym jest o wiele gorsze, ponieważ w pewien sposób odcina cię to od świata. Jednak słyszenie zbyt wiele, choć jest denerwujące i może prowadzić do krępujących sytuacji, jest lepszą opcją.
Nie, nie, w moim wieku to już nie przystoi.